środa, 23 października 2013

październikowe bogactwo

Październik pieści nas słońcem i kolorowymi liśćmi. Część z nich wiruje właśnie z kotami (!) na tarasie (o dwóch sierściastych rozrabiakach opowiem nieco później). Obok, na rozstawionych krzesłach suszy się prześcieradło połykając co większe podmuchy wiatru. Cudownie! Sielankę zaburza jedynie rzężący kaszel Krzysia lub mój zniecierpliwiony okrzyk: "wyciągaj palucha z nosa synu!". Podsumowując, "delektujemy" się z młodym w domowych pileszch jego zapaleniem gardła. On, z racji choroby, ma wolną rękę w doborze (tak ilościowym, jak i rodzajowym) zabawek, jakie do salonu ściągnąć może, ja - kilka wolnych chwil na czytanie, czy .. blogowe zaległości :)
- dziękuję M.M. za upomnienie!

Ale może tak miało być? Na pewno. Powoli przekonuję się wewnętrznie do tego życiowego stoicyzmu. Nie warto toczyć bojów z rzeczywistością (tym bardziej ludźmi!). Lepiej ją polubić, zaakceptować ułomności. A przede wszystkim, posłuchać siebie. Choć to ostatnie, wcale nie jest takie proste...
Ale kończę filozofować i wracam do sierściuchów - zwą się: Marvin (Hankowego autorstwa) i Bazyl(mój wkład). Najpierw, w budzie na drewno zjawił się czarno-szary Bazyl. Zawodząc żałośnie i uciekając każdorazowo, gdy próbowałam do niego podejść. Podgrzałam mleko i zostawiłam w miseczce koło budy. Rano, na tarasie powitały nas już dwa miałczące pyszczki, które Hania powitała entuzjastycznie: "Mamo, on przyprowadził siostrę!". Siostra (szaro-biała), co prawda zdiagnozowana została przez weta, jako "mniej obdarzony przez naturę" brat, co jednak nie ostudziło zachwytów młodzieży. No i ... zostały. Na razie na tarasie. Szczęśliwie, Bazyl nie miał więcej rodzeństwa... Póki co, Mijka z dostojeństwem omija je bokiem i większych zwar nie odnotowujemy.
W domu też ukojenie nastało. Nowa sytuacja, została względnie okiełznana. Jacek startuje poniedziałkowym świtem i wraca w piątkowy wieczór. Pomiędzy tymi chwilami - toczy się życie. Napięty grafik zdarzeń nie daje szans na głębsze rozważania. Bez poczucia winy (tak, popracowałam nad sobą!) wykradam w tygodniu 4 godziny na treningi. Pilnuję Hankowych lekcji, grania na pianinie, noszenia aparatu i wszelkich innych drobnych rzeczy. Wieczorem rozmawiam z Jackiem. I jestem szczęśliwa. Pomimo tęsknoty.
Dziś, porozmawiamy trzymając się za ręce...
Ale o tym, choć niekoniecznie dokładnie o tym - następnym razem :)


3 komentarze:

  1. Uwielbiam to jak piszesz. No uwielbiam i już!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ mi było wstyd zdać sobie sprawę gdzie znajduje się mój palec w trakcie czytania :)

    Uważaj z tym stoicyzmem, zbyt mocno tłumione uczucia i tak prędzej czy później znajdą gdzieś ujście, oby nie w złym miejscu

    OdpowiedzUsuń
  3. Do niedawna wydawało mi sie, że w kwestii uczuć idę dobrą drogą. Że sposób, w jaki sobie z nimi radzę jest najlepszy. Dla mnie i dla bliskich. Teraz już tej pewności nie mam. Dziś schodzę głębiej, obieram szerszą perspektywę. Oczywiście, tłumienie uczuc daleko nas nie zaprowadzi, ale powoli odkrywam, że to JAK sie czujemy i CO czujemy w konkretnej sytuacji w dużym stopniu zależy od tego, jak sobie sprawy poukładamy w głowie. Można wiec całe życie użalać sie nad sobą, ale można też szukać tych drobnostek, które czynią nas szczęsliwszymi. Zdecydowałam sie na to drugie :)

    OdpowiedzUsuń