czwartek, 7 listopada 2013

Spóźnienie

Żeby ktoś tak dobrze zorganizowany jak ja spóźnił się do pracy całe 10 minut... potrzeba naprawdę wiele. Tak do tej pory myślałam. Dzisiejszy poranek zmienił jednak moje zapatrywania w tej kwestii. Okazuje się, że wystarczy, iż zjawią się w domu rodzice, którzy zaoferują poranną pomoc przy dzieciach ;)

wtorek, 5 listopada 2013

Wyższy poziom wtajemniczenia, czyli bieganie w deszczu

Pod bramę stadionu podjechałam o 17:30. Wyłączyłam silnik i zanim wykonałam telefon do Jacka, jeszcze chwilę wsłuchiwałam się deszcz bębniący o szyby.
- No jestem- zakomunikowałam krótko - Pada. Nie że siąpi, nie że dżdży, nawet nie że kropi. Po prostu, legalnie pada. I co ja mam teraz zrobić? - zawiesiłam pytanie nie bardzo wiedząc, czy kieruję je do siebie, czy może jednak do mojego ślubnego.

poniedziałek, 28 października 2013

Kraków

Wyjazd, którym emocjonowałam się w ostatnich dniach, a który z racji Krzysiowej choroby został przeze mnie (z premedytacją) uczuciowo uśmiercony - dokonał się!
To były niezwykłe 4 dni spędzone w centrum wszechświata (chwilowo przeniesionym z ukochanej Radomii). Ponieważ wygrane przeze mnie warsztaty (konsekwentnie tytułowane przez MK "konwersatoriami"), stanowiły dla mnie nie lada niespodziankę, jechałam tam bez specjalnych oczekiwań, ale i bez strachu. Mknąc naszym starym, a moim nowym Miśkiem (ot takie kuriozum!), katowałam wokalnie Heya, kreując samozwańczo dość ekscentryczny duet z Nosowską. Mnie przypadł do gustu, wiec są duże szanse, że i Nosowskiej ;) Zresztą na podkładzie z uroczego wieczoru spędzonego z Jackiem w Oławie, mój wokal brzmiał naprawdę dobrze. A jeśli były jakieś nieczystości, łagodził je rzęsisty deszcz obmywający korpus auta. Fajna to była podróż! Tyle czasu spędzonego z samą sobą. Cieszyłam się niczym dziecko.

środa, 23 października 2013

październikowe bogactwo

Październik pieści nas słońcem i kolorowymi liśćmi. Część z nich wiruje właśnie z kotami (!) na tarasie (o dwóch sierściastych rozrabiakach opowiem nieco później). Obok, na rozstawionych krzesłach suszy się prześcieradło połykając co większe podmuchy wiatru. Cudownie! Sielankę zaburza jedynie rzężący kaszel Krzysia lub mój zniecierpliwiony okrzyk: "wyciągaj palucha z nosa synu!". Podsumowując, "delektujemy" się z młodym w domowych pileszch jego zapaleniem gardła. On, z racji choroby, ma wolną rękę w doborze (tak ilościowym, jak i rodzajowym) zabawek, jakie do salonu ściągnąć może, ja - kilka wolnych chwil na czytanie, czy .. blogowe zaległości :)
- dziękuję M.M. za upomnienie!

piątek, 20 września 2013

Już piątek!

Jej! No cieszę się jak głupia! To już piątek!
Wieczorem będziemy więc razem.
Jakoś przepękaliśmy ten tydzień. Udało się nawet zaliczyć zebranie w szkole, gdzie w objawie "rozłąkowego szaleństwa", zgłosiłam się do klasowej trójki. Zaznaczyłam co prawda, że zamierzam być tym najmniej aktywnym jej członkiem... ale jednak. Nie jest dobrze. Wdzięczność Hani wychowawczyni była ogromna, czego wyrazem była natychmiastowa pochwała Hankowej zaradności - p. Magda zacytowała historię zagubionej koleżanki, którą córa moja osobista w miejsce docelowe doprowadziła :) Zuch dziewczyna!


poniedziałek, 9 września 2013

uwielbiam wrzesień :)

Krzychu leży pod kocem. Wcina jabłko.
Hania stoi zahipnotyzowana przed telewizorem. Wcina jabłko.
Siedzę przy stole udając, że zabieram się za parowanie skarpet. Wcinam jabłko.
Mija, z podkulonymi łapkami, posypia na tarasie. Nie gustuje w jabłkach.

Gdyby nie fakt, że z ostatnio zakupionych 4 butelek naszego ulubionego wina, została ledwie jedna.. pewnie z żalu za kończącym się urlopem wypiłabym lampkę. Może nawet dwie. Nie wiem, kiedy minęły te dwa tygodnie. A przecież nie przeczytałam wszystkich pożyczonych książek. Nie uprzątnęłam szuflad w kuchni. W spiżarce co prawda pojawiły się nowe słoiki z sokiem z aronii i kilka z suszonymi pomidorami... ale gdzie do cholery upchnęłam te dwa tygodnie!?
Najwyraźniej pozostanie to nadal zagadką.

Krzyś wkręcił się w przedszkole. Nie płacze, bawi się z dziećmi, śpi najdłużej z całej grupy. Panie zachwycają się jego ogładą - proszę, dziękuję, przepraszam, nic nie szkodzi. "Przepraszam" pada zwykle po tym, gdy któraś z opiekunek zdiagnozuje u niego mokre gatki :) Ale bywa, że kwituje ten fakt tekstem: "to taki mały żarcik". Wiec potem mama dostaje ten synusiowi żarcik w woreczku do wyprania..

Hancyna na razie bezboleśnie. Jeszcze mało lekcji, a popołudnia pogodne, więc najczęściej eksploruje R. na rowerze.

Jacek - prawie gotowy do wyjazdu. Pościel kupiona. Rondelek. Czajnik.
Czy tak się czują rodzice wyprawiając dzieci na studia?

Ps. Miałam napisać o biegach, ale goście zawitali :) Powiem tylko, że uwielbiam wrzesień. A imieninowy bukiet nadal zdobi salon..

czwartek, 22 sierpnia 2013

Internet Explorer chyba mnie nie lubi

Za każdym razem obiecuję sobie, że się przyłożę.
Że zgłębię tajniki blogowej technologii.
Oswoję ją. Okiełznam.
Odbiorę atrybuty.
Chyba jednak się starzeję..
Szczęśliwie jest Alutka!
I niniejszym jej dziekuję.

W ostatnich tygodniach, kilkakrotnie nachodziły mnie myśli wielkie. Takie na skalę: "muszę o tym napisać!". Uchwycić. Niestety Internet Explorer nie podzielał mojego entuzjazmu. Nie ma jednak tego złego. Czas weryfikuje ważkość idei. Dzięki temu, nie napisałam o wielu zapewne przyziemnych, rodzinnych konfliktach, o chwilach zwątpienia i powtarzanych lekcjach, które mogłyby zepsuć cudownie ciepłe, piaskowe tło tego miejsca...

Napiszę więc o rzeczach przyjemniejszych.
Trenuję. Nadal. Samą mnie to zadziwia :)
Z drżeniem serca wyczekuję końca wakacji i serii biegów, w których zamierzam uczestniczyć.
Na razie, wyzwaniem jest dla mnie dystans półmaratonu.
A to już za dwa tygodnie...

Za dwa dni z kolei - zaczynam urlop. Może nie taki, jaki sobie planowaliśmy (Chorwacja, słońce, wino i owoce morza...), ale równie potrzebny. Będę mogła na spokojnie przygotować się na Nowe; na 3 klasę Hani, na pierwsze przedszkolne dni Krzysia, na życie w nowym geograficznym układzie.

Oby tylko wrzesień był słoneczny.

środa, 10 lipca 2013

Ćwierćmaraton Szwajcarii Kaszubskiej

Do niedzieli, Kaszuby kojarzyły mi się głównie z jeziorami, łąkami pełnymi kwiatów, tabaką i ludzką zaradnością. W miniony weekend dostrzegłam tam GÓRY! Nie pagórki, czy inne wzniesienia, ale góry (!).
Zacznę od początku.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Garść doniesień

Bywa, że mam problemy z adaptacją.
Póki są to sytuacje nowe - pół biedy.
Gorzej jeśli chodzi o ludzi, których znam od lat.

W piątek, Hancyna odebrała świadectwo szkolne. Zaraz potem, w podartych rajstopach i obitym nosem wylądowała w szpitalnym ambulatorium.
Szczęśliwie, złamania nie było.
Proste powierzchnie, w przypadku naszj córki, są najbardziej zdradliwe...

Sting daje radę!
Bez balkoniku i cewnika ;)

Świebodzińska 10-tka

Udało się.
10 km - czas netto: 1:00:04.
Apetyt więc rośnie, bo ... przecież można zejść poniżej godziny :)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

sport a higiena

Bywa, że sport to nie samo zdrowie.
Zawzięłam się. Uknułam sobie plan nie dość, że ambitny, to i z perspektywą celu szczytnego, więc pomimo skwarów, jakie nam łaskawie w kraju zapanowały - kontynuuję biegi.
No i po piątkowej porcji ruchu, jakoś tak dziwnie w kostce mi się zrobiło.. niby nie ból, a jednak... boli. Chociaż właściwsze byłoby określenie "doskwierająca chybotliwość". No ale czy ma mnie to powstrzymać? No przecież, że nie! Jacek kupił maść głęboko rozgrzewajacą, owinęłam się bandażem i siup na trasę! Z nieba leje się żar, a ze mnie pot (więcej niż proporcjonalnie). Butelka wody, którą dzierżę w dłoni, raz po raz wyślizguje się. Wpadam więc na myśl, że opłuczę wodą ręcę, co wzmocnić uchwyt powinno. Przy okazji, przecieram twarz. Po chwili, kostka przestaje boleć. Za to buzia - pali niemiłosiernie! Krem głęboko rozgrzewający, który pozostał mi na dłoniach, w sposób całkowicie nieprzemyślany, przeniosłam na policzki... Higiena w życiu jednak ważna jest.

wtorek, 11 czerwca 2013

10 km

Najgorsze są pierwsze 2 km.
Przez las. Piaszczystą drogą. Buty, na milisekundy grzęzną w podłożu. Z oporem odrywają się od powierzchni niosąc za sobą drobinki piasku. Wokół szum drzew. Raz po raz niepokojące trzaski gałązek gdzieś po bokach. Ale już się nie rozglądam. Patrzę tylko przed siebie. Bo wiem, że za tą szkółką mój telefon oznajmi, iż właśnie przebiegłam pierwszy km. Czy w 7 minut? A może w 6? 2 km - 12'27.
Potem zziajana wypadam na asfalt. Tu, w pierwszych metrach uspokajam oddech. Potem śledzę wszystkie dziury w zdezelowanej powierzchni. Jeśli będę miała szczęście, do Drzonowa nie minie mnie żadne auto. Za pierwszym razem - obserwowałam pobocze, zastanawiajac się nad ludzką moralnością, która godzi sie na wyrzucanie z rozpędzonych aut wszystkich tych rzeczy: kanistrów, puszek, butelek, papierków po słodyczach... Teraz po prostu biegnę.
Gdy zmagam się z wzniesieniem przed Orzewem, ogarnia mnie euforia. To już 7 km! Jeszcze chwila i będzie z górki! Może więc przyspieszę?
Dobiegam do domu.
Drżącymi rękoma próbuję odblokować telefon.
Mocuję się kilka sekund.
Zamykam aplikację. Trening ukończony.
W nagrodę, wypijam 2 szklanki wody, biorę prysznic, by na końcu uśmiechnąć się do siebie.

Nie wiem, w czym tkwi tajemnica. Nie wiem nawet, czy ją odkryłam.
Ale chcę zastanawiać się dalej.

środa, 5 czerwca 2013

Running

Natchnąwszy się wiosna i poruszeniem w narodzie wszelakim, wczoraj powzięłam pewne postanowienie. Właściwie zrodziło się ono z pragnienia dokonania Czegoś. Nie żeby zaraz spektakularnego, czy wyjątkowego, ale czegoś, co napawać będzie mnie dumą. Przeczytałam kilka artykułów, pogadałam z ludźmi, by na końcu wydrukować plan treningowy Skarżyńskiego. Celem miało być dojście do formy, która pozwoli mi przebiec 30 minut bez przerwy.
Dzieci podrzuciłam Elwirce (Jacek czekał w Zielonej na swoją lekcję pianina) i ... weszłam w las. Plan zakładał 5 minut biegu, 4 marszu i.. tak 4 razy. Ponieważ po 5 minutach nie zlałam sie potem, a spodziewana zadyszka mnie nie dopadła, przekornie (barania natura!) postanowiłam biec dalej. Po 10 minutach stwierdziłam, że żal teraz już przerywać. Nie przerwałam. Do chwili, gdy moim oczom ukazała sie tabliczka "Drzonów". W kontekście 50 minut truchtu, jakie miałam za soba i kilku kilometrów, które czekały mnie, by do domu cało i zdrowo powrócić - lekko się podłamałam. Szczęśliwie, są telefony... a nic tak nie motywuje, jak rozmowa z kimś z "branży". Dzięki Miłosz :)
Moja wczorajsza przygoda trwała 1 godzinę i 27 minut (50 minut biegu, 10 marszu, 27 biegu). Na moje oko, był to dystans ocierający się o 42 km, ale obiektywnie rzecz ujmując - jakieś 8-9 km!
Teraz modlę się, by boleści przepastne popuściły nieco, bo jutro powinnam znowu wskoczyć w trampki :)
Oł JE!!!

poniedziałek, 13 maja 2013

Gdy dopada nas echo własnego życia

Ponieważ obiecałam Jackowi, że do 10:00 nie zabiorę się za robotę, tylko wspominać będę mionioną noc... poczytałam nowe zapiski na obserwowanych przeze mnie blogach. Ot i dopadło mnie przedziwne uczucie! Tak jakby moje życie rozpierzchło się po kilku innych. Gdy zebrałam wątki z przeczytanych tekstów - uzbierałam niemal pełny obraz własnego weekendu. Zabawne! A może zastanawiajace?
Macie tak?
Tym razem chodzi o: solarne motyle, kość ogonową i odżywkę do paznokci (w kolejności losowej).

czwartek, 9 maja 2013

Bywa, że i proboszczowi mądrze się powie..

W świecie chaosu i zdewaluowanych wartości, z niejaką nadzieją zerkam na Kościół.
Niestety, najczęściej zawodzi. Choć dostrzegam starania i próby wyważenia tonu, w jakim nawołuje  zbłąkane owce.
Tym bardziej, warte odnotowania są słowa proboszcza z zielonogórskiej "końskiej" parafii, który po zakończeniu nabożeństwa I-wszo komunijnego wystąpił z żarliwym apelem do... ojców. Ojców, których nie ma w życiu ich własnych dzieci! "Przytulajcie je, całujcie, zabierajcie na rower i lody, kochajcie".
To było mocne!

Odpuściliśmy więc wczorajszy "Biały tydzień" i ... wybraliśmy się rodzinnie na spacer i lody.

środa, 8 maja 2013

z pewną nieśmiałością...

...wracam tu.
Doczesne zmartwienia skutecznie poodkładałam na półki.
Na razie, na te w zasięgu ręki. Za czas jakiś, mam nadzieje, znikną i z oczu.
Odkopuję pracowe biurko, pielę w ogródku, zbieram kiepy z trawnika.
Nasza sypialnia, po liftingu, ożyła. Lubimy spędzać w niej wieczory. Obserwować niebo i czytać. Bywają też emocje - dwa wieczory temu, w świetle latarki, obserwowaliśmy z Jackiem buszujące za płotem dziki. Sześć sztuk dorosłych i z 5 warchlaczków. Fascynujące!  
Zabieg zatytułowany Komunia przeszliśmy pomyślnie. Bez bólu, acz z małym znieczuleniem.
Wianek z gipsówki ciągle świeży. Hani włosy obcięte.
Rower zaparkowany w garażu.

środa, 24 kwietnia 2013

Anna Maria

W chwilach, gdy patrząc się w kolejnego excela, dopadają cię mdłości... imasz się różnych sposobów na przetrwanie. Bywa, że sięgasz po bloga.
Mam już dość tego konkursu!
Z tego też powodu, poniedziałkowa wizyta w sądzie (wydział karny)... jawiła mi się jako cudownie ożywcza odskocznia od codzienności. Było wszystko, czego nie powstydziłaby się Anna Maria Wesołowska! Chociaż znajome pouczyły mnie, że zabrakło tajemniczej blondynki (najlepiej w ciąży!), która ze łzami w oczach wbiegłaby na salę rozpraw. W Annie Marii Wesołowskiej zawsze ktoś wbiega. Podobno.

czwartek, 18 kwietnia 2013

zdjęcia

Wraz z upływem czasu, coraz trudniej jest dobrze wyjść na zdjęciu.
Tym cenniejszym doświadczeniem staje się udział w profesjonalnej sesji zdjęciowej.
To jak kosmetyczka do sześcianu!

wtorek, 16 kwietnia 2013

z medycyną na codzień

Wszyscy oglądamy filmy z gatunku Dr House.
Wciągając się w szpitalny klimat mniej lub bardziej.
Z chwilą pojawienia się na świecie dzieci, mam wrażenie, iż co drugi odcinek mógłby być kręcony u nas.
Tematem wczorajszego - była uszkodzona rogówka oka. Małe draśnięcie plastikową okładką podręcznika.
Poszukiwanie właściwego oddziału. I duży opatrunek na oku.

czwartek, 28 marca 2013

Wiek słuszny

Już od tygodnia tkwię zawieszona na granicy wieku.
Dojrzałego ze słusznym.
W tym małym punkcie, czas zdaje się nie istnieć.
Zostałabym tu dłużej...

czwartek, 21 marca 2013

środa, 20 marca 2013

Zimowa lekkość bytu

znużonym wzrokiem
odprowadzam płatki śniegu
od okiennej ramy do parapetu
przymrużając powiekę
skracam im drogę
zasypiając
unicestwiam

wtorek, 19 marca 2013

Wielkanoc

Nigdy wcześniej Święta Wielkanocne nie pachniały nam Wenecją.
Cytrynową babką i pasztetem - owszem.
Pomimo śniegu - węch mam wyczulony.

piątek, 15 marca 2013

Problemy techniczne

Podobno, wklejanie tekstu z Worda powodować może to nieprzystające stylicznie (białe!) tło tekstu. Nie mam jednak siły przeklepywać raz jeszcze tekstu, więc wybaczcie.
Tymczasem pozdrawiam i idę zaparzyć herbatę.

Zadanie domowe - wspomnienia, pamiętniki, dzienniki

Miałam wtedy 5, może 6 lat. Mieszkałyśmy z mamą w Gozdnicy. Zapomnianej przez świat, ale nie przez Boga mieścinie, która w szczytowym okresie pochwalić się mogła 3900 mieszkańcami. Życie Gozdniczan, przynajmniej tych w wieku produkcyjnym, skupione było wokół 3 punktów – Zakładu Ceramiki Budowlanej, ich głównego żywiciela, Super Samu i Kościoła. Nieliczni znajdowali zatrudnienie poza Ceramiką, tak jak i niewielu stać było na zakupy w pobliskim Żaganiu. Co do Kościoła, nie zważając na wolę jednostek, wdzierał się w progi każdego domostwa. Zwykle, niedzielnymi dzwonami, które wprawiały w drgania szklanki ustawione na kuchennych blatach.

poniedziałek, 11 marca 2013

nie będę pisać o...

Z racji poniedziałku, zrobiłam dziś rano krótki przegląd blogowej prasy. Statystyki są jednoznaczne - w 99% dzisiejsze notki traktowały o tym, co za oknem, czyli o (cytuję ze źródeł zaczytanych):
- białym gównie,
- białym tałatajstwie,
- cholernej zimie,
- znienawidzonych opadach (...)
Nie będę więc o tym pisać :)

niedziela, 10 marca 2013

Zadanie domowe


Z racji wspomnianego już Goszofa, w tym tygodniu kursowe ćwiczenie kleiłam na przysłowiowym kolanie. Miał być opis bohatera poprzez wnętrze, ale rzeczony wlazł mi w kadr i nie byłam w stanie się go pozbyć... Wyszło więc jak wyszło...

piątek, 8 marca 2013

Ciężki żywot urzędnika

Część 4. O zawodowym wypaleniu,
Cieszyła się na wyjazd jak ta głupia! Z jednej strony, zostawiała za sobą dom, dzieci i męża (tak tak drodzy Państwo! Urzędnik, choć wydać się to może dziwne, też ma życie prywatne!), a z drugiej – przed nią 2 wolne wieczory w Goszofie. Goszóf lubiła średnio. Znała w ogóle. Powyższe braki rekompensował jednak skład zespołu kontrolnego. Skład był mieszany, choć pierwiastek żeński przeważał. Wespół więc z tym pierwiastkiem uknuła plan następujący – kontrola sprawnie i rzeczowo, a wieczorkiem - relaks, wino, klocki (!), basen, sauna i może solarium. Na taki wypas, dnia powszedniego nie mogła sobie pozwolić z racji wskazanych powyżej: domu, dzieci i męża…

wtorek, 26 lutego 2013

Witaj skarbie!


Zbliżała się 10:00, gdy po raz drugi otworzyła drzwi mieszkania. Tym razem, była przygotowana. Przekroczywszy próg, odstawiła na podłogę płócienną torbę. Miękki materiał opadł bezwładnie, tak jakby dotyk laminatu paneli sparaliżował wszystkie jego mięśnie. Wiedziała, że to jest jej ostatnia szansa i że jeśli chce cokolwiek zmienić, musi to zrobić teraz. Zbyt wiele razy szła w życiu na ustępstwa. Zbyt często przystawała na niesatysfakcjonujące ją kompromisy.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Ciężki żywot urzędnika

Część 3. O pracowym jadle
Całe przedpołudnie szukała właściwych słów w głowie. Wiedziała, że gdzieś je schowała, odłożyła na inną okazję. A chwila właściwa nadeszła szybciej, niż się tego spodziewała.
- Mam! – krzyknęła uderzając dłonią o leżący przed nią segregator - Nie samym chlebem człowiek żyje!
Zaraz po tym, jak uspokoiła rozedrgane pieczątki, oddzwoniła do Mariusza:
- To ja też piszę się na tego kebaba…

piątek, 22 lutego 2013

Zadanie domowe 2 - zmysły

Zabierałam się do tego ćwiczenia jak pies do jeża. Móżdżyłam, lawirowałam, odkładałam, zmieniałam koncepcję... W końcu, przyparta do muru kończącego się tygodnia -  postawiłam ostatnią kropkę. I Enter!

czwartek, 21 lutego 2013

Zadania domowe

Jestem w panice.
Wsiąkłam w kurs. W najbliższych dniach powinnam oddać dwa teksty, przy czym jeden o ściśle określonych wymaganiach. Ponieważ fragment, który wczoraj wymóżdżyłam, niestety ich nie spełnia - publikuję tutaj :)

wtorek, 19 lutego 2013

Ciężki żywot urzędnika

Część 2. O hodowli roślin doniczkowych

Około południa zauważyła stojący na biurku skrzydłokwiat. Trudno zresztą byłoby go nie zauważyć, gdyż opadł całym swoim listestwem na jej monitor.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Ciężki żywot urzędnika (w częściach serwowany)

Tak mnie dzisiaj wzięło. Wszytko przez Alutkę Nieładową, która z wielkim smakiem zainaugurowała dzisiaj na swoim blogu rzecz zacną, a mianowicie serię śniadaniowych inspiracji. Nabrałam więc ochoty na jakąś inaugurację własną. Niniejszym więc to czynię:

czwartek, 14 lutego 2013

Grypa i jej twórcze powikłania

Już dawno, tak twórczo nie nudziłam się w domu.
Chorujemy sobie z Krzysiem. Właściwie on choruje legalnie, a mnie... wygodnie jest nie zdrowieć.
Może to i przykre spostrzeżenie, ale... cóż zrobić!

wtorek, 12 lutego 2013

Czas nas uczy pogody

Zawisłam dziś rano na drzwiach lodówki. Na dobrych 5 minut, bo po takim czasie, zdaje się, włącza nam się ostrzegawczy sygnał dźwiękowy. Przeleciałam wzrokiem zawartość ze trzy razy i nic. Zero pomysłu! Najmniejszego natchnienia.
- No coś przecież musisz zjeść - starałam się jakoś się zmotywować.
Jednak metaliczny posmak w ustach niweczył wszelkie koncepcje.

środa, 6 lutego 2013

Odpowiadając zielonym-butom :)

Miewałam różne okresy. Zrywów i upadków.
Inspirowana lub (częściej) popychana przez znajomych, realizujących hasło "czas o siebie zadbać", zapisywałam się na kolejne aerobiki (zwykle wytrzymywałam miesiąc, w porywach do dwóch), wykupowałam karnety na basen (tu już było nieco lepiej, co pewnie wynikało z ich długiego terminu "przydatności do spożycia"), chadzałam na kijki, raz nawet próbowałam biegać (nabawiłam się wtedy cholernego zapalenia oskrzeli!) O wieczornych brzuszkach już nawet nie piszę... Do tego powracajace raz po raz postanowienie, że zrzucę kilka kilogramów. Że zacznę jadać zdrowiej, że wprowadzę do jadłospisu więcej ryb, kasz, gotowanych warzyw, że odstawię słodycze, że po 18:00 do pyska to już nic nie włożę, że na czczo wypijać będę odstałą wodę z imbirem, cytryną i miodem... że... że...
Jezu! Tyle tego?

wtorek, 5 lutego 2013

Rozstania i powroty

I tak się tylko głośno zastanawiam, czy fakt, że do pisania wracam już po raz trzeci, świadczy o moim głębokim upodobaniu tej materii, czy też odwrotnie - wskazuje, iż "nie tędy droga Izabelo"...
Mam jednak nadzieję, iż realizuję wariant pierwszy. I że za kilka lat, łatwiej będzie mi znaleźć czas na swoje małe przyjemności...
Tymczasem zapisałam się na kurs.
Ciekawość we mnie wielka.

piątek, 1 lutego 2013

Nie poleci orzeł w gówno

Miałam dopisać jeszcze jeden akapit do poprzedniej notki, ale temat jest na tyle ważki, że potraktuję go osobną.

Brand new ME ;)

Nic na to nie poradzę, że w taki dzień jak dziś - wszystko zdaje się być "na miejscu". Też tak macie? Za oknem gołe trawniki zmaltretowane zimą i okoliczną zwierzyną typu "pupil", a we mne - przekonanie, że nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z euforycznego nastroju.