Żeby ktoś tak dobrze zorganizowany jak ja spóźnił się do pracy całe 10 minut... potrzeba naprawdę wiele. Tak do tej pory myślałam. Dzisiejszy poranek zmienił jednak moje zapatrywania w tej kwestii. Okazuje się, że wystarczy, iż zjawią się w domu rodzice, którzy zaoferują poranną pomoc przy dzieciach ;)
Nieświadoma obrotu spraw i złośliwości czasoprzestrzeni, nastawiłam sobie beztrosko budzik na 6:30. Po porannym prysznicu i wykarmieniu wszystkich 3 kocich sztuk, zaczęłam się lekko niepokoić. Z pokoju, w którym spali rodzice dochodziło miarowe dwutonowe chrapanie. Zbliżała się 7:00. Pracę rozpoczynam o 7:30. Hania pierwszą lekcję o 8:00.
O 7:05 nie wytrzymałam nerwowo. Zapukałam do rodziców.
- Hej, nie zmieniliście zdania? - upewniłam się nieśmiało - odwozicie dziś maluchy?
- Yyyhh, no tak.
- A na którą nastwialiście sobie budzik?- dociekałam (właściwie nie wiem nawet po co)...
- No nie, myśleliśmy, że nas obudzisz...
Taaakkk...
Z domu wyjechałam o 7:25. W tym czasie zdążyłam się ubrać, obudzić 2 dzieci, odziać je i nakarmić (płatki z mlekiem), zaaplikować wszelkie syropy i psikacze (nadal z lekka podziębione), zrobić Hani i sobie kanapkę, a rodzicom poranną kawę...
To był piękny poranek!
nie pokażę tego co teraz napisałaś Grzegorzowi, bo gotów wymienić mnie na szybszy model ;-)
OdpowiedzUsuńMnie nakręcają sytuacje podbramkowe. W innych okolicznościach "poruszam" się powszechnie akceptowalną prędkością ;)
OdpowiedzUsuń