Wyjazd, którym emocjonowałam się w ostatnich dniach, a który z racji Krzysiowej choroby został przeze mnie (z premedytacją) uczuciowo uśmiercony - dokonał się!
To były niezwykłe 4 dni spędzone w centrum wszechświata (chwilowo przeniesionym z ukochanej Radomii). Ponieważ wygrane przeze mnie warsztaty (konsekwentnie tytułowane przez MK "konwersatoriami"), stanowiły dla mnie nie lada niespodziankę, jechałam tam bez specjalnych oczekiwań, ale i bez strachu. Mknąc naszym starym, a moim nowym Miśkiem (ot takie kuriozum!), katowałam wokalnie Heya, kreując samozwańczo dość ekscentryczny duet z Nosowską. Mnie przypadł do gustu, wiec są duże szanse, że i Nosowskiej ;) Zresztą na podkładzie z uroczego wieczoru spędzonego z Jackiem w Oławie, mój wokal brzmiał naprawdę dobrze. A jeśli były jakieś nieczystości, łagodził je rzęsisty deszcz obmywający korpus auta. Fajna to była podróż! Tyle czasu spędzonego z samą sobą. Cieszyłam się niczym dziecko.