wtorek, 3 czerwca 2014

M.M. - dziękuję

No należało mi się.
Jakaś reprymenda, upomnienie z wpisaniem do akt.

Tkwię w jakiejś dziwnej czasoprzestrzeni. Niby jestem (wszak jem, myślę, mówię, wydalam), a tak naprawdę mnie nie ma. Patrzę do przodu (nie nazbyt daleko), podnoszę stopę, by uczynić krok, a ziemia przetacza się pode mną. I choć jestem o ten jeden krok dalej, nie czuję się matką sukcesu. 
Nie umiem tego nazwać. W ogromie przyjemnych doznań, brakuje mi ... mianownika. 
Wszystko zdaje się być lekarstwem na coś.

Ale odrzucając ciemne myśli, pochwalę się ostatnio zażytymi pigułkami ;)

1.  Maraton!
Ma smak spełnienia, satysfakcji, walki, bólu, wzruszenia i dumy. Dokładnie w takiej kolejności. Chaos myśli i uczuć. Rozgardiasz w sercu jako następstwo pokonania koronnego dystansu. I wiem, że chcę przeżyć to znowu. I kolejny raz... Jeśli wszystko się poskłada - już 23 sierpnia pobiegnę w II Maratonie Szlakiem Miodu i Wina. Imprezie o charakterze lokalnym i ... niepowtarzalnym. Trasa wiedzie urkliwymi obrzeżami Zielonej Góry, a punkty odżywcze zaplanowane zostały w okolicznych winnicach.

2. Patent sternika motorowodnego
Trochę przypadkiem (miał go zdawać Jacek, ale z racji naderwanego więzadła - padło na mnie), trochę w złości (w dwa dni musiałam opanować teorię i "przerobić" 200 pytań testowych), a jednak - przyjemnie. Już wiem, jak cumować do pomostu, jak reagować na komendę "alarm, człowiek za burtą!". Tryb dialogu między kapitanem a załogą (K: przygotować się do podania cumy dziobowej na ląd! Z: Jest, przygotować się do podania cumy dziobowej na ląd! Cuma dziobowa klar!) początkowo mnie śmieszył, ale z czasem odnalazłam w tym swego rodzaju piękno i prostotę. I nawet przez chwilę zamarzyło mi się, by zapoznań z nomenklaturą moje dzieciaki ;) Wyobrażacie to sobie?!

Ja: Przygotować się do opuszczenia łóżek!
Dzieci: Jest, przygotować sie do opuszczenia łóżek!
D: Łóżka opuszczone, klar!
J: Rozpocząć manewr cumowania do umywalki i umycia zębów!
D: Jest, cumowanie klar! Zęby klar!

A teraz uciekam się leczyć. Mieć nadzieję tylko z drobnej infekcji, bym mogła odwiedzić jutro Jaculę w szpitalu (zapalenie płuc).


poniedziałek, 3 lutego 2014

Babcia Tereska


- ma chropowate dłonie, które choć omdlałe od całodziennej pracy, chętnie pogłaszczą wnuczkę po plecach,
- zrobi wszystko, byś pogodziła się z tatą,
- ma niebywałą intuicję – dzwoni zawsze, gdy w Twoim życiu dzieje się coś ważnego,
- wie lepiej, czy jesteś głodna, czy nie (!),
- nie robi jej większej różnicy, czy na ferie zjedzie do niej trójka czy szóstka pociech,
- ze stoickim spokojem przyjmuje ich kulinarne, krawieckie i wszelkie inne eksperymenty…
Tydzień temu odeszła.
Przedostatnia Babcia z gatunku tych Prawdziwych.

wtorek, 28 stycznia 2014

Trudne lekcje samodzielności

Nie wiem, dla kogo jest to cięższa lekcja?
Dla Hani, która ma sama troszczyć się o naukę i prace domowe, czy dla mnie, która powinnam powściągnąć swoje zapędy do perfekcji i zapobiegania mikro-katastrofom...
Zaczytane ostatnio z zeszystów:
- "Babcia nie jest szczupła, ale wytrzymała. Przechodzi operacje plastyczne. Lubi jeździć na rowerze i czasami zabiera mnie ze sobą. Bardzo ją kocham, bo zawsze się mną opiekuje."
-"Najbardziej podobało mi się, jak Pan Astronom mówił o Słońcu i kulach gazu, bo przypomniało mi to gazy "z tyłu""

Musi mieć to po babci!
Może nawet tej od operacji ;)

piątek, 17 stycznia 2014

Czasami skrzydła rosną po drodze...

.. nie ma więc na co czekać! Działaj! Ciesz się! Ucz i kochaj!


Z lubością pochłaniałam dziś wzrokiem Jacka, który sączył moją pracową kawę z obszczerbionej filiżanki w czerwone róże. Przeglądał jakieś kwitki w porflelu. Z przygniecionym zwyczajowo kołnierzykiem polówki. Z nieco przydługimi siwiejącymi (już nie tylko na skroniach) włosami. Z prawą nogą wspartą na lewym kolanie.
Nikt nie wymyśliłby lepszej wersji tego piątku.

wtorek, 7 stycznia 2014

Krótko i sympatycznie


Czas kończyć te wagary!
Nieco mi zeszło ostatnio… Ale nie będę przepraszać. Wszak cykliczność wpisaną mamy
w genotyp. A z naturą się nie wygra. Szkoda więc podejmować jakiekolwiek kroki. Wolę poddać się chwili i wyciągnąć z niej wszystko, co najlepsze (w ostatnich miesiącach wyjątkowo dobrze czuję się w roli własnego psychoanalityka).
I choć staram się szerokim łukiem omijać noworoczne podsumowania, chyba muszę to napisać. Tak ku pamięci. Tak na przyszłość. Żebym już nigdy więcej nie biadoliła. Nie załamywała rąk. Nie myślała „kryzysowo”. Nie skupiała się na żalach i nieszczęściu. To był trudny rok. Ale potrzebny. Może nawet najlepszy, jaki mógł nam się trafić…
I na tym podsumowania zakończę. Prawda, że krótko i sympatycznie?!