czwartek, 14 lutego 2013

Grypa i jej twórcze powikłania

Już dawno, tak twórczo nie nudziłam się w domu.
Chorujemy sobie z Krzysiem. Właściwie on choruje legalnie, a mnie... wygodnie jest nie zdrowieć.
Może to i przykre spostrzeżenie, ale... cóż zrobić!

Przerażającym jest w życiu to, że jako luksus postrzegamy sytuację, w której mamy wreszcie czas, by zrobić coś dla siebie. Do tej pory, żyłam w przekonaniu, że "kiedyś przyjdzie na to pora", że odchowam już dzieci, że inni potrzebować mnie będą w mniejszym stopniu i.. wtedy zajmę się sobą. Ale to nie działa. Mało tego, bywa zgubne, bo wraz z upływem czasu, ciężej jest dotrzeć do własnego dna.
A w ramach odrabianych lekcji:
 
"Siedziała skulona w fotelu. Właściwie, z tamtej perspektywy, bardziej wyglądała na śpiącą. Lekko odchylona do tyłu głowa pozwalała swobodnie rozsypać się jej włosom po ramionach. Zwykle nosiła je związane, gdyż jak mawiała: nie miała się czym chwalić. Nikt z bliskich nie miał wątpliwości, że włosy odziedziczyła po dziadku Piotrku – delikatne z dość uciążliwą tendencją do przetłuszczania się. Podobnie do niego nawet je zaczesywała, z tym wyjątkiem, że nie stosowała brylantyny. Teraz jednak, chciała je ogrzać zachodzącym słońcem. Przymknęła powieki pozwalając twarzy chłonąć przyjemne ciepło. Słońce wlało się więc we wszystkie zmarszczki i wyżłobienia. Jak na swoje 35 lat, nie miała ich wiele. Siwych włosów - w ogóle. Szczęściara – mawiano. A ona w duchu wierzyła, że to kwestia wzajemnego szacunku. Swoje ciało postrzegała nie jako środek wyrazu czy obiekt kosmetycznych eksperymentów, lecz raczej jako partnera w ziemskiej wędrówce. Rzadko się malowała. Jeśli już, makijaż ograniczała do oczu. Stanowiły jej największy atut – ciemnobrązowe w kształcie dorodnych migdałów. Zewnętrzne kąciki schodziły lekko ku dołowi nadając jej twarzy nieco smutnego wyrazu. Cała reszta, na odcinku 1,6 m była zwyczajna. Począwszy od pospolitego rozmiaru stopy, poprzez średnio zarysowaną talię, a na zmęczonym biuście kończąc. Nie miała problemów z akceptacją zachodzących w niej zmian. Odkąd skończyła 30 lat, rokrocznie powtarzała, że czuje się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Coraz wprawniej odczytywała świat, ludzi, a przede wszystkim siebie. Wiedziała, jakie są jej marzenia.

Tamtego dnia, okryta pledem, uśmiechała się właśnie do nich."     

Ps. W definicji twórczego nudzenia mieści się również czytanie Jackowej fantastyki. Dobra rzecz! Dziwne, że wcześniej ją odrzucałam...
Ps. Oprócz rzeczy lotów wyższych, piorę, gotuję, nieustająco składam skarpetki i wciskam młodemu kolejne leki...

3 komentarze:

  1. Czy te odrabiane lekcje to fragment czegoś większego? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko jest fragmentem czegoś większego :)
    No ale wiem... ciągle jestem zbyt zachowawcza.
    Na razie dojrzewają we mnie rzeczy małe. Może kiedyś sie rozrosną.

    OdpowiedzUsuń