poniedziałek, 13 maja 2013

Gdy dopada nas echo własnego życia

Ponieważ obiecałam Jackowi, że do 10:00 nie zabiorę się za robotę, tylko wspominać będę mionioną noc... poczytałam nowe zapiski na obserwowanych przeze mnie blogach. Ot i dopadło mnie przedziwne uczucie! Tak jakby moje życie rozpierzchło się po kilku innych. Gdy zebrałam wątki z przeczytanych tekstów - uzbierałam niemal pełny obraz własnego weekendu. Zabawne! A może zastanawiajace?
Macie tak?
Tym razem chodzi o: solarne motyle, kość ogonową i odżywkę do paznokci (w kolejności losowej).

Sobota - urodziny 3-letniego Marcela z grillem w tle. Dawno nie biesiadowałam w prawie obcym mi towarzystwie. Pomimo zaciągniętego wewnętrznego hamulca, nie mogłam powstrzymać sie od poznawczej, z założenia, obserwacji. Rozmowy nabierały kolorytu... do chwili, gdy jedna z obecnych tam pań, zerknąwszy na moje paznokcie, konspiracyjnym tonem wyszeptała - mam coś dla Ciebie! Rewelacyjna odżywka - 8 w 1! Ochłonąwszy nieco z konsternacji, podziękowałam uprzejmie i wysłuchałam ożywionej dyskusji pomiędzy resztą obecnych na grilu kobiet na temat sposobu pielęgnacji rzeczonych płytek przez rzeczone ich właścicielki. Z dłońmi ukrytymi pod stołem. Dodam, że kilka dni wcześniej, podobne słowa uznania padły pod adresem wspomnianego specyfiku z ust moich pracowych koleżanek. No to był znak! Następnego dnia - przedmiot grupowego zachwytu zakupiłam. Ignorujac nawet fakt, iż nie jest on polskiej produkcji (wybacz Skarbie..).

Co do kości ogonowej, to stanowiła ona (nomen omen) trzon kolejnego odcinka rodzimej produkcji "Dr House'a". Hancyna nasza ukochana, w trakcie wspomnianych urodzin, wzięła była przejechała się na zmoczonym schodku i pacnęła tyłkiem na jego kant. Ból okropny, jak się mogę domyślać. Szczęśliwie wiedzieliśmy, gdzie w Żaganiu szukać R-ki i która apteka ma nocny dyżur. Skończyło się obiciem i lekami przeciwbólowymi.

Nie wiem, kto wpadł na pomysł solarnych motylków... ale musiał to być umysł wielki! Dziś żałuję, że w pierwszej chwili nie poznałam się na wartości tego wynalazku (przekładałam go tylko z dłoni w dłoń prychając: "kto to kupi?!"). Jak się okazało, kupiło wielu. A ja, pijąc wczoraj kawkę na niewykończonym tarasie Dagny, z lubością obserwowałam intymne życie jej motyla. Dopingowałam mu w locie hipnotyzując słońce. Zapaliłam się. Pokochałam. Zapragnęłam. Niestety, dziś odnotować mogłam jedynie smutny fakt, iż przez pomorską "Biedronkę", przeleciało tornado motylożerców. Żaden skrzydlaty się nie ostał...

To tyle tytułem weekendu.
Dorzucę tylko pyszną pizzę u Krzyśka i przekopany do końca warzywniak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz