wtorek, 11 czerwca 2013

10 km

Najgorsze są pierwsze 2 km.
Przez las. Piaszczystą drogą. Buty, na milisekundy grzęzną w podłożu. Z oporem odrywają się od powierzchni niosąc za sobą drobinki piasku. Wokół szum drzew. Raz po raz niepokojące trzaski gałązek gdzieś po bokach. Ale już się nie rozglądam. Patrzę tylko przed siebie. Bo wiem, że za tą szkółką mój telefon oznajmi, iż właśnie przebiegłam pierwszy km. Czy w 7 minut? A może w 6? 2 km - 12'27.
Potem zziajana wypadam na asfalt. Tu, w pierwszych metrach uspokajam oddech. Potem śledzę wszystkie dziury w zdezelowanej powierzchni. Jeśli będę miała szczęście, do Drzonowa nie minie mnie żadne auto. Za pierwszym razem - obserwowałam pobocze, zastanawiajac się nad ludzką moralnością, która godzi sie na wyrzucanie z rozpędzonych aut wszystkich tych rzeczy: kanistrów, puszek, butelek, papierków po słodyczach... Teraz po prostu biegnę.
Gdy zmagam się z wzniesieniem przed Orzewem, ogarnia mnie euforia. To już 7 km! Jeszcze chwila i będzie z górki! Może więc przyspieszę?
Dobiegam do domu.
Drżącymi rękoma próbuję odblokować telefon.
Mocuję się kilka sekund.
Zamykam aplikację. Trening ukończony.
W nagrodę, wypijam 2 szklanki wody, biorę prysznic, by na końcu uśmiechnąć się do siebie.

Nie wiem, w czym tkwi tajemnica. Nie wiem nawet, czy ją odkryłam.
Ale chcę zastanawiać się dalej.

3 komentarze:

  1. Ja zakończyłam wczoraj, po czwartej próbie, moją przygodę z bieganiem.
    I nie jestem zaskoczona.
    To zdecydowanie nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamy całe życie na znalezienie swojej drogi..

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie się to czyta. Miło widzieć, że ktoś też szuka swojej drogi.

    OdpowiedzUsuń